Dorota Wellman: Jestem dyplomowanym żebrakiem!

Dziennikarka stacji, TVN, ale przede wszystkim wielki społecznik. Osoba, której los innych nie jest obojętny. Swoją postawą wielokrotnie udowodniła, że w życiu pieniądze nie są najważniejsze.

Właśnie otrzymała Pani statuetkę Gwiazdy Dobroczynności. Czym jest dla Pani to wyróżnienie?

Nagroda jest jak bat. Będzie przypominać, że trzeba działać dalej. Jest miłym uwieńczeniem części mojej pracy, ale też motywatorem, który sprawia, że to nie koniec.

Wszędzie jest Pani pełno, w telewizji, a także na konferencjach prasowych, które prowadzi Pani poza pracą w TVN, a jednak wspiera Pani jeszcze potrzebujących. Czy trudno jest wygospodarować czas na udział w akcjach charytatywnych?

Czas się zawsze znajdzie, tylko trzeba chcieć. Za każdym razem zarabianie pieniędzy, to już nie jest ta przyjemność, a zrobienie czegoś dobrego dla drugiego człowieka przy okazji swojej pracy jest ogromnie dużą radością. Później jak się patrzy w lustro, można sobie powiedzieć: „jestem dobrym człowiekiem”.

Czy syn i mąż nie mają Pani nie raz za złe, że zamiast spędzać czas z nimi biegnie Pani do jakiejś fundacji, albo nakręca kolejną akcje charytatywną?

Nie, nigdy nie mieli mi tego za złe. Wszystko zawsze wcześniej ustalam z moją rodziną, która jest dla mnie priorytetem. Moi najbliżsi również angażują się w pomoc innym. Mój mąż patronuje akcji pomocy dla bezdomnych z naszej podwarszawskiej miejscowości. Obok nas mieszka wiele osób, którym wiedzie się nieco gorzej. Stworzyliśmy pomoc finansową, która pozwala kupować dla nich żywność, a czasem odzież, szczególnie buty w okresie zimowym. Mój syn natomiast wspiera młodych i zdolnych. On miał trochę prościej, bo ma znaną mamę i łatwiejszy start w Warszawie. Docenia to i dlatego pomaga ludziom z mniejszych miejscowości, którzy mają ciężką sytuację rodzinną, a posiadają talenty i chcą się kształcić.

Rodzina nie miała Pani za złe, że pieniądze z reklamy poszły na fundacje?

Kiedy mieliśmy sytuację, że trzeba było zdecydować, co robimy z pieniędzmi z reklamy, o tym, że pieniądze trafią na szczytne cele, postanowiliśmy wspólnie jako rodzina i absolutnie nie mieli mi za złe, że wyszłam z taką inicjatywą. Jak widać syn i mąż są tak samo pozytywnie szurnięci jak ja (śmiech).

To piękne, że w tych trudnych czasach, kiedy każdy goni za pieniądzem, istnieje ktoś, taki jak Pani, kto potrafi być altruistą.

Trzeba być człowiekiem, który widzi coś więcej niż czubek własnego nosa. Należy mieć oczy szeroko otwarte. Ja jestem wrażliwa na drugiego człowieka. Nie przejdę obojętnie obok tego, kto potrzebuje pomocy i zachęcam też innych, by rozejrzeli się dookoła siebie, bo nie zawsze pomaga się za pomocą gotówki. Czasem wystarczy zwykła przysługa, która nic nas nie kosztuje.

Czy bywa Pani czasem zmęczona?

Tak, zdarzają się dni, kiedy jestem tak zmęczona, że ledwo żyję, ale potem mi mija, bo wiem, że w kalendarzu mam zapisanych mnóstwo spraw do załatwienia, a telefon ciągle dzwoni. Żyję w poczuciu, że są ludzie, których nie mogę zawieść i to mnie mobilizuje. Wiem, że muszę gdzieś pojechać, o coś poprosić, czasem trzeba „pożebrać”. Jestem dyplomowanym żebrakiem (uśmiech). Ale jest bardzo dużo ludzi dobrej woli, którzy mi nie odmawiają, ponieważ wiedzą, że jak wyciągam po coś rękę, to nie dla samej siebie, bo na swoje własne potrzeby zarabiam.

Czyli chyba ten świat nie jest wcale taki zły?

Świat jest dobry. Ja w to mocno wierzę i u każdego człowieka doszukuję się pozytywnych cech.

Czy Pani też ktoś w życiu pomógł?

Wielokrotnie. Na mojej drodze było mnóstwo osób, które wyciągnęły do mnie rękę, kiedy byłam w trudnej sytuacji, które może nie były wyjątkowo dramatyczne, ale jednak trudne. Ktoś mi kiedyś pomógł w pracy, ktoś inny pożyczył mi pieniądze, ktoś inny wysłuchał i doradził. Jest wiele osób, którym sporo zawdzięczam i nie wstydzę się do tego przyznać.

Mówi Pani, że czasem ktoś Panią wysłuchał, czyli nie tylko przepytuje Pani innych, ale sam też ma potrzebę podzielenia się z kimś zaufanym swoimi problemami.

My dziennikarze także czasem potrzebujemy, żeby ktoś nas wysłuchał. Na szczęście mam komu się zwierzać. Uważam też, że jeśli ktoś nie ma księdza, to dobrze, żeby miał przyjaciela.

Czy zdrowie Pani dopisuje?

Na razie tak. W moim wieku to duży sukces (uśmiech).

Rozmawiała Martyna Rokita dla tygodnika „Życie na gorąco”

fot. materiały prasowe